środa, 6 lutego 2008

VA - Juno OST (8.9)



w ostatnich latach trafiło się kilka soundtracków, które poważnie zatrzęsły półświatkiem indie-młodzieży. dzięki koleżance Sophii Coppoli niektórzy dowiedzieli się kim jest Kevin Shields i dlaczego Loveless to najlepsza płyta lat 90tych. Wes Anderson zatroszczył się o to, żeby młodzież nie kojarzyła The Rollings Stones tylko z reklamą snickersa i pokazał, że 90% nowomodnych kapel garażowych prężących się na okładkach Q czy NME nagrywa melodie, które The Kinks albo The Who nagrali głupie 40 lat temu. po drodze był jeszcze Zach Braff, który odkopał Nicka Drake'a i wylansował m.in. Imogen Heap. teraz Jason Reitman nie tylko nakręcił najlepszy film roku 2007 ale sklecił jeszcze do niego najlepszy soundtrack jaki słyszałem od czasów Andersonowskiego Life Aquatic with Steve Zissou.
co my tu mamy? przede wszystkim nagrania znanej(?) z The Moldy Peaches i promującej właśnie solową płytę Kimyi Dawson. w przeważającej większości ascetyczne nagrania Dawson, w których słychać jedynie ją i gitarę akustyczną mają całe tony nieodpartego uroku. nieco apatyczny ale i autentyczny głos i proste jak amerykańskie autostrady melodie przypominają nagrania Willy'ego Masona. różnica polega na tym, źe tam, gdzie Willy śpiewa o korporacyjnej chciwości i zapomnianej, farmerskiej ameryce, Kimya Dawson śpiewa o tym, że lubi chłopców, którzy szanują swoje matki. dosłownie. nie zapomina jednak rzucić obligatoryjne 'fuck Bush and fuck this war', co choć budzi zrozumienie to w cieniu chylącej się ku upadkowi prezydentury G.W.H.Busha trąci myszką i może być opacznie rozumiane jako pretensjonalne. ok, Bush to szatan, rozumiemy, zajmijcie się pisaniem piosenek. mam rację?
tak czy siak, na płycie znajdujemy kilku innych przedstawicieli nurtu płaczliwo-akustycznego zwanego neo-folkiem, americaną czy czym tam jeszcze. jest Cat Power z przepiękną piosenką o wymownym tytule Sea of Love. są klasycy w postaci Belle&Sebastian, Sonic Youth (genialny cover The Carpenters), Velvet Underground czy wspomniani już The Kinks. jest wreszcie sam Buddy Holly, który zza grobu udowadnia, że wszystkie najfajniejsze melodie świata są już zajęte. jedynym minusem wydawnictwa niemal doskonałego są dwie piosenki zespołu Antsy Pants, który jest równie niedorzeczny jak jego nazwa i współudział Kimyi Dawson w tym projekcie nie jest usprawiedliwieniem dla tekstów typu 'i am a vampire and i lost my fangs'. litości...
w amerykańskich sklepach soundtrack bije rekordy popularności podobnie jak wcześniej film w kinach. u nas premiera dopiero w kwietniu (litość i trwoga...), czyli już po oscarach, których Juno zgarnie kilka, daję słowo. soundtrack zasługuje na wszelkie nagrody z pewnością. jeżeli masz w sobie chociaż krztynę przyzwoitości i dobrego smaku biegusiem udasz się do najbliższego sklepu w dniu premiery płyty i od progu zażądasz wydania tej w pomarańczowe paski o śmiesznym tytule.

Brak komentarzy: