środa, 6 stycznia 2010

2009 - Podsumowanie?

Podsumowania, listy, statystyki... Z końcem roku oczywiście przyszedł czas na kolejne zawody. Który album najlepszy? Która piosenka? Dlaczego? Rok w rok fani muzyki (a już zwłaszcza fani muzyki niezależnej) udowadniają, że swą kompulsją co najmniej dorównują fanom sportu przerzucającym się statystykami zbiórek, asyst czy bramek zdobytych na wyjeździe. Sam też ulegam pokusie i bawię się czasem w katalogowanie, tworzenie list, etc... Jednocześnie mam świadomość jak bezwartościowe są to czynności. Ten atawistyczny mechanizm to moim zdaniem kiepska próba zapanowania nad nieskończenie chaotyczną rzeczywistością. Ułożenie wszystkiego w równe rzędy, wyliczenie, podliczenie, wszystko się zgadza, kolejny rok został zbilansowany, można przejść do następnego. Równie ludzkie i zrozumiałe co absurdalne. Do tego fałszywe. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pierwsza dziesiątka podsumowań Pitchforka, Drowned in Sound, Stereogum, etc. rok w rok ma się NIJAK do pierwszej dziesiątki last.fm? Nie wierzę, że ludzie piejący nad tegorocznymi pupilkami wszystkich podsumowań: Animal Collective, Dirty Projectors, Grizzly Bear, Girls, The xx faktycznie słuchali tych płyt najczęściej w minionym roku. Top 5 last.fm za 2009 rok to Franz Ferdinand, The Prodigy, Lilly Allen, The Killers i Lady GaGa. Dwa najpopularniejsze single należały do tej ostatniej i Black Eyed Peas. Popularne gusta zjadają całe Top 50 Twoje i Twojego Ulubionego Blogera na śniadanie. Wyhajpowana w kosmos 'popularność' większości z tych artystów nie przekłada się (i nigdy nie będzie się przekładać) na wyniki sprzedaży czy nawet liczbę odsłuchań na last.fm.
Społeczność skupiona wokół blogosfery traktującej o tzw. 'rocku niezależnym', choć wydaje się dość rozbudowana, relatywnie jest mikroskopijna i w skali całego przemysłu nieznacząca. Osobnym ale niejako związanym z tym faktem zjawiskiem są listy tworzone przez czytelników. Najczęściej w 90% pokrywają się z gustami autorów. W końcu będąc częścią dość zwartej, ale małej kliki możesz liczyć jedynie na swoją i innych wobec niej lojalność. Nikt nie chce zostać na lodzie, daleko za panującymi trendami i kierunkami w muzyce. Tzw. 'indie rock' nosi znamiona sztuki awangardowej, przez co naturalnie marginalizowanej i nie popularnej. Każdy się podczepia, bo a nuż za zakrętem czeka 'następna wielka rzecz', o której będą chcieli przeczytać wszyscy, choć posłucha tylko garstka. Kolejnym bardzo ludzkim mechanizmem jest chęć przynależności do grupy, w tym przypadku grupy szczególnie blisko obserwowanej przez media zajmujące się muzyką w szerszym znaczeniu, rzucającej się w oczy, przyciągającej swego rodzaju elitarnością – z sercem na nowojorskim Brooklynie i mackami rozpostartymi na całym niemalże globie. Hipsterzy mają swoje uniformy (wayfarer, skinny jeans, leggins), totemy, rytualne miejsca spotkań (sxsw, off festival, primavera), kapłanów/starszyznę (porcys, screenagers, pitchfork). Indywidualizm, pozorny dystans do samych siebie, wyczucie ironii czy wręcz bezpardonowego sarkazmu są cechą wspólną wszystkich szanujących się hipsterów, nie są to zatem cechy unikalne – nie każdy może być wyjątkowy, ale każdy na swój sposób próbuje. W istocie wszystkie wspólne cechy, zainteresowania, sposoby działania składają się na grupę wyjątkowo zunifikowaną, jednostajnie toczoną przez hipokryzję. Każdy dzisiejszy fan Grizzly Bear wczoraj słuchał The Killers a przedwczoraj Varius Manx. Każdy fan Sunn O))) wczoraj słuchał Korna a przedwczoraj Lady Pank. Ale nikt się nie przyzna, wszyscy od zawsze słuchali Joy Division i Davida Bowie...
Trochę zboczyłem z tematu a przydałaby się jakaś konkluzja. Ślepe podążanie za modą i szukanie popularności za wszelka cenę jest w stanie dopaść i najbardziej cynicznych z konsumentów kultury. Pozerów jest tyle samo co zawsze przy okazji zdobywającego popularność trendu, czyli większość. Dlatego wszystkie mądre głowy mogą sobie nagradzać pozbawionymi znaczenia tytułami kogo chcą – i tak na końcu wygra Lady GaGa.