środa, 10 kwietnia 2013

Kilka powodów, dla których "Veep" powinien być Twoim ulubionym serialem.

"Veep" - w Polsce pokazywany pod tytułem "Figurantka", więc nie dziwcie się, jeśli o nim nie słyszeliście - to amerykański odpowiednik produkowanego przez BBC serialu "The Thick of It" - bezlitosnej satyry politycznej kręconej w dokumentalnym stylu "fly on the wall". Twórcą serialu jest Armando Iannucci, odpowiedzialny również za serię "I'm Alan Partridge", jeden z najczęściej nagradzanych seriali komediowych ostatnich dwudziestu lat. W Wielkiej Brytanii "The Thick of It" zaliczył cztery serie i zdobył mnóstwo nagród, w tym BAFTA.

Amerykańskie próby adaptacji brytyjskich komedii kończą się na trzy sposoby: w większości przypadków pilot trafia do kosza, nieco mniej seriali jest usuwanych z ramówki po kilku odcinkach, a nieliczne zostają i to zazwyczaj na kilka sezonów. Tak było w przypadku "The Office" czy "Shameless", tak będzie i teraz. "Veep" to drugi po "Girls" najlepiej oceniany serial HBO od dekady.

"Veep" nie jest zatem zwyczajną adaptacją, przygotowaną tylko na podstawie popularności pierwowzoru i obliczoną na automatyczny sukces. W tym przypadku najpierw grunt został zbadany przez wersję pełnometrażową - kręcony w USA film "In The Loop", który dostała nominację do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany. Po tym sukcesie stacja HBO zamówiła u twórców "The Thick of It" sześć odcinków "Veep". Różnica między "Veep" a "The Thick of It" jest jednak taka, że widz nie musi siłować się z twardym szkockim akcentem głównego bohatera, pasywno-agresywnymi dialogami, które w brytyjskim wydaniu są strawne tylko do czasu i z miałkimi w gruncie rzeczy realiami brytyjskiej polityki. 10 Downing Street to adres 160 razy mniej ekscytujący, niż 1600 Pennsylvania Avenue.

Główną bohaterką "Veep" jest fikcyjna wiceprezydent USA, Selina Meyer. Fikcyjna, lecz operująca w realnych warunkach - spełnia tą samą rolę i w ten sam desperacki sposób próbuje podnieść rangę swojego w gruncie rzeczy nic nie znaczącego stanowiska. Wiceprezydent jest z jednej strony "wart mniej niż kubeł ciepłych sików", jak stwierdził kiedyś John Nance Garner, wiceprezydent za czasów Franklina Roosevelta. Z drugiej jest "o jedno uderzenie serca od prezydentury", w każdej chwili może zostać najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi. W 98% przypadków rola wiceprezydenta sprowadza się do znalezienia sobie jakiegoś błahego, ale angażującego celu, o który można walczyć przez cztery lata, najlepiej nie mieszając w to Prezydenta. Walka z otyłością. Edukacja przedszkolna. Tego typu bzdury. Wielu wiceprezydentów próbuje jednak wyraźniej zaznaczyć swoją obecność na scenie politycznej, wpisać się na karty historii. Selina Meyer chce być zapamiętana jako ta, która przepchnęła ustawę o przyjaznych środowisku miejscach pracy - chce ograniczyć wpływy magnatów naftowych w Waszyngtonie. Każdy, kto choć minimalnie interesuje się amerykańską polityką wie, że to zwyczajnie niemożliwe, ale wie też, że to realny problem. Dlatego obserwowanie zmagań Seliny z członkami Kongresu, Białym Domem, który zawsze ma inne plany i wreszcie jej własnym sztabem są tak wciągające.

Dla naprawdę zainteresowanych polityką wewnętrzną USA oglądanie "Veep" przynosi fantastyczną ulgę, podobnie jak oglądanie "The Daily Show" czy "The Colbert Report" - słuchanie gadających głów z CNN czy Fox News może tylko człowieka zdołować, kablowe stacje informacyjne żerują na negatywnych emocjach, konfrontacyjna narracja jest im potrzebna do zatrzymania widza, który ma 900 innych kanałów do wyboru. Dlatego produkowany pod szyldem "comedy and fake news" program "The Daily Show" codziennie ogląda ponad milion osób, najwięcej w tym przedziale czasowym. Ludzie potrzebują mentalnej lewatywy na te wszystkie odchody, które serwują im politycy i dziennikarze. Podobną rolę spełnia "Veep" - pozwala śmiać z tych rzeczy, które w rzeczywistości powinny wpędzać nas w głęboką depresję.

Tony Hale, Matt Walsh i Anna Chlumsky

Kolejny argument to obsada. W głównej roli występuje Julia Louis Dreyfus, znana głównie ze świetnej roli Elaine w serialu "Seinfeld" i słabszej w "New Adventures of Old Christine". Jej Selina jest idealną mieszanką naiwności i małomiasteczkowego uroku Sary Palin, stalowych jaj Hilary Clinton i kompletnego braku kontroli nad językiem angielskim Joe Bidena. Jest maszyną do popełniania gaf. Bardzo, ale to bardzo chciała zostać Prezydentem, rolę zastępcy przyjmuje z pokorą, ale codziennie stara podnieść rangę swojego stanowiska, oczywiście najczęściej z kiepskim skutkiem. Jej zaplecze to też plejada znanych komediowych twarzy - znany z "Arrested Development" Tony Hale, gwiazda dziesiątek kręconych 20 lat temu filmów dla dzieci i szczęśliwie przywrócona dorosłym produkcjom Anna Chlumsky oraz weteran Upright Citizens Brigade i setek ról drugoplanowych Matt Walsh.

Ponieważ "Veep" jest bardzo głęboko osadzony we współczesności i aż się prosi o dopisanie konkretnych nazwisk i dat do postaci i wydarzeń, również jego promocja stara się zacierać granicę między serialową fikcją a naszą rzeczywistością. Premierę pierwszego sezonu promował klasycznie amerykański wyborczy autobus. Selina Meyer ma konta na Facebooku i Twitterze, gdzie pojawiają się te same wpisy, które w danym odcinku komentowali czy najczęściej dementowali ludzie z jej sztabu. Ma też stronę internetową i konto na YouTube, gdzie można obejrzeć rzecznika prasowego oprowadzającego nas po budynku czy samą Selinę zwracającą się do narodu w tej czy innej sprawie.

Najważniejszy powód, dla którego "Veep" powinien być Twoim ulubionym serialem to fakt, że jest bardzo zabawny. Bardzo. Drugi sezon startuje 14 kwietnia na HBO.

Brak komentarzy: