sobota, 9 lutego 2008
Meshuggah - obZen (9.0)
dla tych którzy myśleli, że będzie tylko lekko, łatwo i przyjemnie. nie będzie. rozumiem, że muzyka trolli ze Szwedzkiego lasu jest nieznośna dla 99% konsumentów muzyki, ale mało mnie to obchodzi. muzyka nie zawsze musi być wymagająca, ale ta wymagająca potrafi dać najwięcej satysfakcji. tzw. muzyka 'trudna' to dla jednego może być Miles Davis z okresu elektronicznych eksperymentów, dla innego John Zorn i jego muzyka do kreskówek z piekła rodem a dla jeszcze kogoś szwedzki metal z pozornie zupełnie chaotycznymi podziałami rytmicznymi. w zależności od preferencji, bagażu doświadczeń i oczekiwań w stosunku do słuchanej właśnie muzyki taki kawał kombinatorskiej rzeźni może wprawić w zachwyt albo przyprawić o ból brzucha. Meshuggah w moim przynajmniej przypadku zwyczajnie powala na kolana. pomimo potężnego ciężaru ośmiostrunowych gitar nałożonego na gęstą sieć połamanych rytmów płyta ta wydaje się być finezyjna jak rzadko która. brakuje tutaj tego wyrachowania, które słyszeliśmy na Catch 33, jest więcej thrashowego szaleństwa przywodzącego na myśl zamierzchłe czasy Chaosphere. nie dajmy się jednak zwieść. to ciągle jest muzyczny odpowiednik raczej Hannibala Lectera niż Leatherface'a z piłą mechaniczną w rękach. okrucieństwo, owszem, ale w niezwykle wyrafinowanym wydaniu. Mechuggah z matematyczną precyzją rozprawia się z naszym słuchem i poczuciem równowagi. trzeba się nieźle nagłowić, żeby to sobie wszystko policzyć, ale potem satysfakcja gwarantowana. kiedy cały ten zgiełk przestaje być irytującą plątaniną uderzeń młota pneumatycznego i brzmienia piły łańcuchowej okraszoną wokalami prosto z rozrywanej drutem kolczastym krtani, wtedy wyłania się nieskończone piękno harmonijnie zaprojektowanej i niezwykle szczegółowo przemyślanej układanki. poza tym obZen daje takiego kopa, że ja pierdolę. to tak na marginesie. każdy groove osadzony jest tak głęboko i tak mocno tak jakby za chwilę miał dotrzeć do płynnego jądra ziemi, powierzchniowe szaleństwo jest zakotwiczone na banalnym rytmie, do którego trzeba jednak przedzierać się przez gąszcz polirytmicznych pułapek. z całego tego przedsięwzięcia wypełza energia zdolna zastąpić reaktor jądrowy, fragmenty numerów Lethargic (cóż za ponury żart) czy utworu tytułowego mają siłę kilku megaton. obZen jest jak świetny thriller, jak ekscytująca łamigłówka, którą świetnie jest rozwiązać ale pewnie jeszcze lepiej dać się ponieść jej autorowi aż po sam koniec, na dobre i na złe. tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz