Społeczność skupiona wokół blogosfery traktującej o tzw. 'rocku niezależnym', choć wydaje się dość rozbudowana, relatywnie jest mikroskopijna i w skali całego przemysłu nieznacząca. Osobnym ale niejako związanym z tym faktem zjawiskiem są listy tworzone przez czytelników. Najczęściej w 90% pokrywają się z gustami autorów. W końcu będąc częścią dość zwartej, ale małej kliki możesz liczyć jedynie na swoją i innych wobec niej lojalność. Nikt nie chce zostać na lodzie, daleko za panującymi trendami i kierunkami w muzyce. Tzw. 'indie rock' nosi znamiona sztuki awangardowej, przez co naturalnie marginalizowanej i nie popularnej. Każdy się podczepia, bo a nuż za zakrętem czeka 'następna wielka rzecz', o której będą chcieli przeczytać wszyscy, choć posłucha tylko garstka. Kolejnym bardzo ludzkim mechanizmem jest chęć przynależności do grupy, w tym przypadku grupy szczególnie blisko obserwowanej przez media zajmujące się muzyką w szerszym znaczeniu, rzucającej się w oczy, przyciągającej swego rodzaju elitarnością – z sercem na nowojorskim Brooklynie i mackami rozpostartymi na całym niemalże globie. Hipsterzy mają swoje uniformy (wayfarer, skinny jeans, leggins), totemy, rytualne miejsca spotkań (sxsw, off festival, primavera), kapłanów/starszyznę (porcys, screenagers, pitchfork). Indywidualizm, pozorny dystans do samych siebie, wyczucie ironii czy wręcz bezpardonowego sarkazmu są cechą wspólną wszystkich szanujących się hipsterów, nie są to zatem cechy unikalne – nie każdy może być wyjątkowy, ale każdy na swój sposób próbuje. W istocie wszystkie wspólne cechy, zainteresowania, sposoby działania składają się na grupę wyjątkowo zunifikowaną, jednostajnie toczoną przez hipokryzję. Każdy dzisiejszy fan Grizzly Bear wczoraj słuchał The Killers a przedwczoraj Varius Manx. Każdy fan Sunn O))) wczoraj słuchał Korna a przedwczoraj Lady Pank. Ale nikt się nie przyzna, wszyscy od zawsze słuchali Joy Division i Davida Bowie...
Trochę zboczyłem z tematu a przydałaby się jakaś konkluzja. Ślepe podążanie za modą i szukanie popularności za wszelka cenę jest w stanie dopaść i najbardziej cynicznych z konsumentów kultury. Pozerów jest tyle samo co zawsze przy okazji zdobywającego popularność trendu, czyli większość. Dlatego wszystkie mądre głowy mogą sobie nagradzać pozbawionymi znaczenia tytułami kogo chcą – i tak na końcu wygra Lady GaGa.
